27 czerwca 2012

Kierunek: Rudawy Janowickie



     Zaledwie tydzień temu wybraliśmy się na wyprawę. No prawie tydzień temu bo w piątek. Plan był ambitny, zrealizowany w pełni. Nogi obolałe potrzebowały masażu, ale w kolejny piątek ruszamy znowu i nie straszny nam deszcz! A zaczęło się wręcz banalnie.

Śnieżka

      Punktualnie o 6:30 stawiliśmy się na Dworcu Głównym we Wrocławiu. Pięknie odnowiony, więc szliśmy rozglądając się na boki- jak w jakimś muzeum.
   Stoimy w kolejce, ludzi multum, wielu z plecakami. Jeszcze tylko mała nieprzyjemność ze strony czytelników pewnych gazet, którzy postanowili swoją wycieczkę organizować pod kasą („Przecież się musimy zorganizować!”), ale zdążamy na pociąg do Jeleniej Góry. W sumie ledwo, ale bieganie robi swoje, więc dajemy radę.
      Wielkiego ścisku nie ma, siedzimy w przedziale w następującym składzie: nasza czwórka i chłopak, który w połowie trasy wysiadał więc przedział nasz. Śmiejemy się, robimy zdjęcia stacjom, kolega na lekkim kacu przysypia (ech... amatorzy ;).

To nie Śnieżka, nie wiem cóż to :)
    Studiujemy trasę. Chcemy dotrzeć do Janowic Wielkich, a stamtąd do Zamku Bolczów i Kolorowych Jeziorek. Znajomy (zapalony górołaz) stwierdza, że lepiej żebyśmy wysiedli wcześniej to nie będziemy się musieli wracać do jeziorek.
     -To kiedy w końcu wysiadamy? – Pytam po chwili. Górołaz się wychyla i krzyczy:
     -Już!
     Rzucamy się do drzwi. Dopadłam ich pierwsza ale korba nijak nie chciała się przekręcić. Górołaz się dopycha i otwiera drzwi, ale pociąg już rusza.
    -Skaczemy? – patrzę na niego jakby zgłupiał. Nie dość, że aparat przy pasie to jeszcze nie ma nas dwoje ale czworo.
    -Nie, coś ty. – Decyzja zapadła, stajemy więc przy drzwiach i się zaśmiewamy.
    Po chwili wysiedliśmy w Janowicach i w drogę (po drodze zahaczamy o sklepik spożywczy przy dworcu: jagodzianki palce lizać!).
Zamek Bolczów
    Pierwszym większym przystankiem są ruiny Zamku Bolczów. (ok. 560 m n.p.m.). Rewelacyjne miejsce. Do środkach wchodzimy przez kładkę na suchej fosie i zaczynamy chodzić, rozglądać się. Tu jakby stara studnia, tam jakieś schody.
    Wchodzimy na szczyt i mamy przed sobą górską panoramę. Wrażenia niezapomniane, ale idziemy dalej bo do jeziorek daleka droga. Muchy „idą” razem z nami. Jest dosyć ciepło i w lesie mnóstwo tego lata. Górołaz przystaje na moment i wokół niego, jak jakiś rój, latają paskudy. Śmieję się z niego, że wygląda jak Władca Much, pomimo tego że sama pewnie nie wyglądam lepiej. Żeby nas nie wkurzały bardziej nie zatrzymujemy się za często na dłuższe odpoczynki. Wyjątkiem był przystanek skąd było widać Śnieżkę i nawet śnieg w okolicy (sic!).

Uranówka ;)

     Po pewnym czasie wychodzimy z lasu, muchy
nam odpuszczają, a oczom ukazuje się łąka pełna łubinu. Pierwszym moim skojarzeniem były angielskie wrzosowiska. Coś pięknego. Natykamy się nawet na gąsienicę-giganta (ok. 7 cm miała!) którą „przeprowadzamy” przez jezdnię przy okazji się naśmiewając, że jest „pędzona na uranie” (niedaleko Janowic Wielkich znajduje się, już teraz wieś, Miedzianka, gdzie miał być wydobywany uran).



Zielony Stawek
     W końcu na miejscu! Jest pierwsze jeziorko! Dobiegam szczęśliwa, lecę, pędzę a tu... kałuża. No, O.K. Niech będzie, nawet to ładne: w dole- gdzie się udajemy- jest sobie sadzaweczka i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że miał to być Zielony Stawek (ok. 730 m n.p.m.) . I naprawdę wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że nie był zielony. W pierwszej chwili przemknęło mi przez myśl, że to może to Żółte Jeziorko co to miało być wyschnięte. Ale nie. Zielone. Połazili? Porobili zdjęcia? To dawać w drogę!







Niebieskie Jeziorko
    Następny przystanek: Niebieskie Jeziorko (ok. 635 m n.p.m.), które okazuje się być... zielone. Zaczynamy się zastanawiać czy tabliczek nie pisał jakiś mężczyzna. Ale jeziorko niczego sobie: w zagłębieniu, dosyć duże, woda aż krzyczała: Wskakuj! Na co czekasz?! No to jeszcze jedno: purpurowe. Jako że ja zamykałam cały ogonek, do jeziorka jako pierwszy doszedł Górołaz i już mi mówi:
   – Nie będziesz zadowolona. – Ja coś mruczę w stylu: „A co? Znowu żółta breja?”. Niewiele się mylę. Jeziorko ma jakiś taki żółty odcień, znajduje się w dole, ale i tak jest ładnie. Warto dodać, że po raz kolejny uciechy dostarczyła nam tablica informacyjna na której było napisane, że woda ma cierpki smak i ph=3. Nie ma problemu, każdy ma swoje gusta smakowe, ale wiecie: Mamo, tato wolę wodę. Zwykłą, bez dodatków siarki ;) Skrzywienie z czasów chemii, nic nie poradzę.

Czerwone Jeziorko
     
     Po opuszczeniu lasu na dobre, udajemy się aż do Ciechanowic, gdzie czekamy na pociąg do Wrocławia przy dźwiękach piosenki „Chłop z Mazur”. Wiadomo, weselicho. Nawet nam przemknęło przez głowę, że jeśli pociąg nie przyjedzie to wbijamy na zabawę. Ale nie, jedzie. Pakujemy się więc z naszymi obolałymi kończynami do przedziału i zasypiamy. W końcu przed nami 2,5 godziny drogi.


   Tak naprawdę domyślamy się, że kolory jeziorek są uwarunkowane pogodowo. Być może jeśli popada (albo nie) kolory się zmieniają. Nie wiem, nie znam się, zarobiona jestem. Ale nie żałuję. Zrobiliśmy ponad 20km w prawie 9h. Dla mnie to dużo.

   
     Za tydzień planujemy kolejną wielką wycieczkę na trasie: Janowice Wielkie- Kowary- (Śnieżka) Karpacz, więc, jeśli też macie zamiar być w tamtych okolicach to być może się na siebie natkniemy.














Kliknij na zdjęcia, żeby powiększyć.

20 czerwca 2012

O tym jak biegłam po personal best

Źródło
 Za dużo się tego nazbierało. A nic tak nie motywuje jak sukcesy innych ludzi. To znaczy nie zawsze. Czasami sukcesy innych nas dobijają. Tym razem było jednak inaczej.

 Brat Dziubdziusia biega. Z resztą Dziubdziuś też biega, ale często ze mną przez co nie może się pochwalić jakimiś wynikami na poziomie ;) Jak biega sam to jest inaczej, ale biega bez psa na smyczy (czyt. GPS z Endomondo) więc muszę mu jedynie wierzyć na słowo. W każdym razie Brat Dziubdziusia po kupieniu nowego telefonu, postanowił wejść w świat Endomondo, przy okazji rozwalając mój świat na kawałki. 
 Po pierwszym biegu nawalił PB (personal best - przyp. Autorka ;), że aż mi się wstyd zrobiło że u mnie to tylko nędzny Test Coopera, 1km i 1 mila. A ja? Nie dość, że czasami zawzięta to jeszcze nie lubię jak mi się "obcy panoszą". Ustaliłam więc że pobiegnę 5km gwarantując sobie PB na tym dystansie. 

 Dupsko zebrane w troki więc zaczynamy, jest dobrze choć duszno strasznie. Niby jakieś krople z nieba poleciały, ale tylko postraszyły dzieci i starców. Dodatkowo dostałam też pewną dawkę dopingu od pieska, który jak to stwierdziła właścicielka z uśmiechem: "Nie gryzie, tylko dopinguje biegaczy." Sympatyczna kobieta i piesek. Faktycznie, ledwo się zbliżyłam sierściuch mnie niuchnął i "olał ciepłym moczem". 

 Dobiegłam do standardowego miejsca i miałam zagwostkę: co dalej? Przecież nie będę biegać wahadłowo jak wariat, a tu ponad połowa dystansu przede mną. Podjęłam jednak męską decyzję i uznałam, że po chaszczach biegać nie będę ale zrobię to na zasadzie: trochę tu, trochę tam i się metry uzbierają. 


Podsumowanie, czyli dlaczego to właśnie do mnie mruga piesek z powyższego zdjęcia? 

 Dystans zaliczyłam: piękne 5km jawi się na mej endomondowej stronce. Dodatkowo (co jest dla mnie największym sukcesem) poprawiłam swój czas na 1km i to aż o minutę! Nie wiem jak to zrobiłam, ale zaczyna to wyglądać przyzwoicie. Ogłaszam więc, że nie próbujcie mnie gonić na tym dystansie, chyba że zaliczacie go w mniej niż 6:55min. Żartuję. Nadal jest słabo, ale przynajmniej uzyskałam kapkę motywacji.


19 czerwca 2012

I chcę i się boję.

    Co prawda zamiast rozmyślać powinnam siedzieć na tyłku, tłumaczyć tekst i pracować nad magisterką, ale tak to już jest że jak coś zaprzątnie mój umysł, to nie mogę się skupić na innych rzeczach. Przynajmniej dopóki nie domknę jakiegoś rozdziału. Ostatnio trafiłam na grafikę:


   W związku z tym zaczęłam się zastanawiać: o czym myślę codziennie? Bez czego tak naprawdę nie mogę żyć? Do głowy przyszły mi dwie rzeczy:
  1. Pisanie
  2. Fotografia
   Być może jest to sztampowe, ale nic nie poradzę że obie te rzeczy skutecznie potrafią mnie zająć na wiele godzin. Nawet się nie zorientuję kiedy tylko jeden artykuł zamienia się w trzy godziny ciągłego siedzenia. Chciałabym się tak wkręcić w pisanie magisterki, ależ bym chciała. 
  Co prawda tylko jedną z tych rzeczy planuję się zająć zawodowo, ale kto wie? Nie jestem w stanie przewidzieć tego co nadejdzie. W końcu każdy dzień przynosi jakieś niespodzianki. Zabawnie te moje przemyślenia zbiegły się z postem Pawła o resecie. Jest to pewnego rodzaju reset. Mam plan, który zaczyna nabierać kształtów. Mam projekt, który zamierzam uruchomić po obronie. Tak naprawdę to czas pokaże co z tego wyjdzie. Ja jedynie mogę się ograniczyć na dążeniu do celu. Choć nie jest to znowu tak wielkie ograniczenie.

A czego się boję?

Tego czego wszyscy: porażki. Ale z drugiej strony wiem, że porażki są pewnym sygnałem. Oznaczają po prostu że próbowałam. Co prawda nie wyszło ale brak działania jest jeszcze gorszy.

Tak mi się przypomniało (tak, wiem kolejny banał ;)

"Czarodziejka zawsze działa. Źle czy dobrze, okaże się później. Ale trzeba działać, śmiało chwytać życie za grzywę. Wierz mi, malutka, żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, choć niekiedy przynoszą smutek i żal, nie żałuje się."
Wiedźmin, A.Sapkowski

14 czerwca 2012

Run for it!



Mam swój mały, osobisty sukces. Tyle rozmyślania, obaw aż w końcu powiedziałam sobie "Nie! Dosyć tego!". Dodatkowo w momencie w którym miałam już buty do biegania na nogach, nie było odwrotu. I tak oto zaczęła się moja droga przez mękę.

Początkowo było dobrze. Zawsze jest. Mam wtedy tyle energii, że czuję jakbym miała przebiec kilometr w minutę. To dobry moment na ćwiczenie silnej woli. Dużo jej trzeba mieć, żeby nie rzucić się do biegu jak Forest Gump: Biegnij, Forest, biegnij!

Potem przyszedł czas na kryzys: moja głowa, tradycyjnie przepełniona wieloma myślami, tym razem miała  jedną: "Oj źle się oddycha, sama tu jesteś, może wystarczy na dziś?" Całe szczęście biegałam z Endomondo więc świadomość, że znowu mi kumpela na fejsie da popalić za słaby wynik, pomogła w przezwyciężeniu kryzysu. 

Ostatnio trafiłam na grafikę: czego nie publikuj na fejsie. Tam było o publikacji sportowych wyników. Szczerze? Mam gdzieś, że niektórych nie interesują moje wyniki. Jest taka fajna opcja: "nie subskrybuj postów z kategorii ..." i wszystko gra. Ja mam motywację, inni mają spokój.

Skoro już jestem przepełniona energią i dobrym, humorem to pochwalę się, że zakończyłam dwa moduły Akademii PARP:
  • Proces planowania marketingowego
  • Zarządzanie marką

Jest super, czas na przygotowania do meczu!

12 czerwca 2012

Biegać, nie biegać?


 Jestem na siebie zła. Bardzo zła. Zamiast iść, ruszyć tłuste dupsko to siedzę i rozmyślam nie wiem nad czym. A, tak:
  • najpierw śniadanie
  • potem trzeba było zrobić prasówkę (tu nie mam żalu)
  • potem kawka
  • teraz zabrałam się za tłumaczenie, które zawaliłam wczoraj
 Wypadałoby odbyć bieganko, bo na zeszły miesiąc (szczególnie podnoszenie ciężarów) to żal patrzeć. A tu kolejna wymówka: a bo to już późno, bo to będę musiała włosy umyć przed meczem, a schną 3h. Coraz bardziej jestem zła na siebie i swoje lenistwo. Chyba czas pobiegać.

Rezultat:

Zamiast biegania wybrałam ciężarki, dobre i to.


11 czerwca 2012

Po urlopie - plan dnia #4

Chcąc nie chcąc miałam w zeszłym tygodniu urlop. Całe szczęście, że z naszej dwójki to ja wyglądam na pretendenta do pracy w domu. Gdyby Dziubdziuś miał taką formę zatrudnienia to chyba musielibyśmy być jakimiś dziedzicami, którzy nie przejmują się zarobkami.



Dziś już jest jak dawniej. Odzwyczaiłam się co prawda od wczesnego wstawania, ale mam nadzieję że rytm dnia wróci do normy w ciągu tego tygodnia. Żałuję trochę, bo argument "przecież nie muszę wstawać, jeszcze godzinkę pośpię" zaczął znowu na mnie działać, a nie działał przez ponad miesiąc. Trudno. Najwyraźniej jestem osobą, która będzie się musiała całe życie kontrolować. Jak jakiś leniuch-nałogowiec ;)

W związku z uporządkowaniem harmonogramu czas na plan dnia numer 4:

  1. Przetłumaczyć stronę na zaliczenie
  2. Magisterka- przerobić przynajmniej 6 stron
  3. Akademia PARP - 1 lekcja
  4. Skończyć plan opowiadania
  5. Skończyć mapę myśli dot. bloga


Kawka z syropem migdałowym, śniadanko z kiełkami rzodkiewki i do roboty mili państwo!

10 czerwca 2012

Keep calm and... MAGISTERKA!

Był taki czas, spokój, nic się nie dzieje. Trochę na to za późno, czas ruszyć do pisania magisterki. 
Niestety, jeśli mam zamiar się obronić we wrześniu (a mam) to trzeba ruszyć cztery litery do roboty.


1 czerwca 2012

Szkolenie: Akademia PARP



  Pierwszy kurs, który zaczęłam w Akademii PARP był zatytułowany:


Planowanie własnej kariery zawodowej


 Nie chciałam brać się za inne zagadnienia, postanowiłam się rozejrzeć. Po pierwszym module uznałam, że kurs ma bardzo interesującą formę. Jest przygotowany w ten sposób, żebyśmy nie czytali przydługich tekstów (np. skopiowanych z Wikipedii ;). 
 Dzięki temu dostajemy do ręki zestaw gdzie: 
  • najeżdżamy myszką na obrazki
  • rozwiązujemy psychozabawy
  • łączymy kostki w pary
  • czytamy i rozwiązujemy testy
 Bardzo dobrym pomysłem są pretesty i posttesty. Dzięki temu możemy określić naszą wiedzę na początku pracy z modułem i zweryfikować to, czego się nauczyliśmy na końcu. 

 W związku z tym, że tematy innych kursów są również interesujące, zamierzam jeszcze się pokręcić po Akademii.

 Kolejną sprawą jest zdany egzamin z nowogreckiego. Bałam się szczególnie gramatyki. Nigdy za nią nie przepadałam, traktowałam  po macoszemu. Po prostu starałam się wyczuć język, by któregoś dnia nie obudzić się z problemem:
"Zapomniałam formy, nie umiem tego zdania powiedzieć jak należy."
Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem, wpisik jest, plany na przyszły semestr również- poprosiłam prowadzącą, żeby mnie nie wykreślała w listy mailingowej i dalej przysyłała materiały na zajęcia. Jednym słowem: sukces! 

Małe święto, duże plany: 


Pomimo tego że dziś świętuję, nie mogę zapomnieć o planie dnia:
  1. Zrobić moduł albo dwie lekcje Akademii PARP
  2. Przeczytać 4 strony do pracy magisterskiej
  3. Skończyć pisać plan opowiadania

ShareThis