30 października 2012

Mała zmiana na blogu

Nadszedł ten czas: porządki w życiu, porządki na blogu. 

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że bloga przeglądają różni czytelnicy. Część z Was zagląda tu w poszukiwaniu tematów związanych z szeroko pojętym samorozwojem. Natomiast inni szukają inspiracji do biegania. 

Nie myślałam, że ten blog stanie się mieszanką rozwojowo-biegową dlatego postanowiłam podzielić go na dwie części:

W zakładce "SAMOROZWÓJ" będziecie mogli znaleźć te posty, które lepiej pasują do tej etykietki. Kursy, przydatne programy, jakieś przemyślenia, plany. Tego typu rzeczy.

Natomiast w zakładce "BIEGANIE" po prostu biegamy. Czytamy o trudach biegacza ;), zawodach, nowych ubrankach, bucikach i takich tam.

Mam nadzieję, że to pozwoli Wam łatwiej odnaleźć treści, które Was interesują.

26 października 2012

RSS? Nie daj się wciągnąć!

Źródło
RSS to bardzo wygodny system, a właściwie kanał. Dzięki niemu możemy swobodnie porządkować strony, które nas interesują, bez zbędnego dodawania ich do ulubionych.

Warto wspomnieć, że dzięki RSS oszczędzamy ogrom czasu, ponieważ nie musimy wchodzić kilka razy dziennie (tak, tak prokrastynatorzy ;) żeby sprawdzić czy pojawiło się coś nowego.

Do porządkowania RSS służy m.in. Google Reader, ale nie pora i nie miejsce na dywagacje w stylu co i jak. Wspomnę jedynie, że do obwieszczania nowości służy mi RSS Feed Reader z Chrome Web Store. Dzięki niemu, bez konieczności wchodzenia na czytnik, mogę obserwować czy coś się pojawiło na ulubionych stronach.

I tu zbliżam się do sedna posta.

Wszystko byłoby ładnie i pięknie gdyby nie kanał. I nie mam na myśli tego RSS. Chodzi o niebezpieczeństwo jakie niesie za sobą zbyt liberalne podejście do tych jakże ważnych stron, które, a jakże, koniecznie musimy codziennie oglądać.

Któregoś dnia po włączeniu przeglądarki zauważyłam, że czeka na mnie 165 nieprzeczytanych rzeczy! 165! Od razu zakręciło mi się w głowie. Przecież to jak nic ze dwa dni przeglądania. Albo dzień, przy założeniu, że połowę odkliknę. Tak nie może być. Postanowiłam się zorganizować i co? Połowa stron trafiła do "kosza". Wprowadziłam prostą zasadę: jeśli na jakąś stronę nie wchodziłam od miesiąca, oznacza to, że nie jest aż tak zajmująca, a skoro nie jest zajmująca, jest więc zbędna.

Do kosza wrzućcie śmieci, powiadam Wam! :)

16 października 2012

Pomocy!

Powiedzcie proszę, że też tak macie i jakoś sobie radzicie. Wpadłam na jakiś niebezpieczny tor. Deadline'y się zbliżają, a ja siedzę i jestem bezradna. Odkładam, nie potrafię się skupić. Albo inaczej: potrafię, ale nie na tym co powinnam robić. Mam wrażenie, że to co muszę zrobić jest nudne, głupie, bez sensu (Ale nie będziesz miała magistra! Trudno.)

Nie wiem. Z jednej strony rozum mówi: zrób to szybko, to będziesz robić to co chcesz i lubisz. Ale z drugiej ciało nie chce się podporządkować, a godziny mijają. 

Chyba czas na jakąś dawkę motywacyjnych postów. Zawsze pomagały.

11 października 2012

A ty? Masz już Trello?

Szukając dobrych rozwiązań organizacyjnych trafiłam na plan (chyba) idealny. Zwie się to cudo Trello i jest darmowe, czyli po prostu lubimy to jeszcze bardziej.

O co w tym chodzi?

O kolorki, daty, pliki, a nawet: pracę grupową. Przyznam, że jest to użyteczne narzędzie do zarządzania ludźmi. Wystarczy stworzyć tablicę, udostępnić ją publicznie i już można delegować poszczególne zadania konkretnym osobom. 

Ja jestem obecnie w fazie testów, ponieważ postanowiłam rano zaczynać dzień od zaplanowania konkretnych czynności. Takie tam rozluźnienie przy porannej kawce. Do tej pory jakoś się sprawdza, więc jestem zadowolona.

Jakbyście byli zainteresowani: to mój przykładowy plan.

1 października 2012

Madzia szuka pracy i snuje plany na tydzień.

Nadszedł ten dzień! To znaczy nadszedł wcześniej, bo zdążyłam już wysłać kilka życiorysów, cefałek, ciwików, czy jak kto tam woli to nazywać. Wysłałam i czekam. 

Jestem z siebie dumna pomimo, że nie liczę na jakiś wielki natychmiastowy odzew. Uwierzcie mi, to że w ogóle zrobiłam ten krok powoduje że jestem z siebie dumna jak od dawna nie byłam. Po prostu wierzę, że zrobienie go przybliży mnie do uzyskania posady. Zdecydowanie lepsze to niż siedzenie na pupsku i stękanie, że pracy nie ma i nie ma.

Uznałam również, że będę wysyłać odpowiedzi na ogłoszenia o bezpłatne praktyki. Dlaczego? Bardzo proste:

  • dzięki nim będę mogła się zorientować czy w ogóle odpowiada mi dane stanowisko w danej firmie
  • zawsze mogę z nich zrezygnować jeśli znajdę płatną pracę i nie uda mi się pogodzić obu rzeczy (niestety jestem w takim wieku, że wypadałoby w końcu zarabiać na siebie)
  • będę się uczyć nowych rzeczy a nie siedzieć w domu
Dodatkowo zauważyłam, że moja pępowina z uczelnią żyje i ma się dobrze. Pomimo że rozpoczęcie roku akademickiego mnie nie dotyczy, jutro zjawiam się na zajęciach bo po prostu mam czas i chęci. No i nikt mnie nie wywali :D

Postanowiłam też utworzyć mini-plan tygodniowy na który składać się w tym tygodniu będzie:
  1. Poznanie Google AdWords 
  2. Utworzenie tekstów do portfolio
  3. Przeczytanie rozdziału o przecinkach (moja zmora!)
To by było na tyle. Życzcie mi powodzenia!

18 września 2012

Pomoc leniucha: ToDoList

Listy z serii ToDo sa o tyle dobre, że od razu widzimy co zrobić należy, a czego nie zrobiliśmy. Dodatkowym atutem jest możliwość obserwacji jak zadania "znikają" jeden po drugim. Po prostu nie ma nic przyjemniejszego niż skreślenie paskudnego zadania (czy jak kto woli żaby), przy akompaniamencie niecenzuralnego słownictwa ;)

Jest tylko jeden malutki problemik. 

Dotychczas używałam do tego kalendarza (takiego zwykłego, papierowego ;). Doszłam jednak do wniosku, że nie lubię pokreślonego wnętrza. Ptaszki również nie bardzo mnie pociągały, zdecydowałam się więc na Do It (Tomorrow) na Androida.



I znowu pojawił się problem, który można określić jednym zdaniem: Gdzie moja komórka? To nie tak, że ja rozrzucam telefon po całym mieszkaniu. Co to, to nie. Po prostu lubię skreślić zadanie zaraz po jego zakończeniu, a nie po jednym dniu, kiedy sobie przypomnę, że przecież nie skreśliłam. Brawo ja.

Ostatecznie dokonałam odkrycia: przecież ja wiecznie przy kompie siedzę. Ano. Rozejrzałam się więc za jakimiś programikami do przeglądarki i to był strzał w dziesiątkę.



Zaczęłam od wspomnianego wcześniej Do It (Tomorrow) i nie jestem pewna czy przy nim zostanę. Dlaczego?

  • Ikonka w przeglądarce służy jedynie do dodawania nowych zadań. Żeby je zobaczyć muszę wejść na stronę Do It z pozycji paska zadań (tam gdzie jest kalendarz, pojawia się ikonka Chrome). Jednym słowem: kiszka
  • Musiałam założyć nowe konto (O.K. darmowe, ale jednak)
  • Żeby zobaczyć liczbę zadań do zrobienia trzeba było włączyć tę opcję (kliknięcie prawym na ikonkę notesu --> Opcje)

Plusem jest możliwość zaznaczenia tekstu w przeglądarce i dodanie go do listy zadań.

Drugim programem, który zainstalowałam był zwykły ToDo List. Zwykły ptaszek na pasku przeglądarki i tyle radości. Po kliknięciu na ikonkę wyświetla się lista zadań (ale nie na nowej karcie tylko tak po prostu się rozwija). Możemy wówczas skreślić zadanie albo dopisać nowe.

Po wpisaniu zadania pojawia się numer oznaczający liczbę zadań i tu pojawia się minus: gdy wyłączymy i włączymy przeglądarkę, numerek zniknie, ale zadania zostaną. Po prostu należy kliknąć ptaszka żeby się znowu pojawiły numerki. Minus, ale nie uciążliwy ponieważ do listy non-stop zaglądam więc nie jest to problem.

Kończąc ten długi wywód stwierdzam, że Do It (Tomorrow) ze mną zostanie, ale pewnie nie na długo, natomiast ToDo List zdecydowanie jest faworytem.

10 września 2012

22. Bieg Solidarności Wrocław - relacja

Nadszedł w końcu ten dzień- kolejne zawody. Dla mnie niezmiernie istotne z powodu blaszki. Chciałam zdobyć swój pierwszy medal i wiedziałam, że mimo wszystko pobiec muszę. Pobiec i dobiec. 

Kiedy dotarliśmy na miejsce wielu biegaczy już się rozgrzewało. Truchtali to tu to tam. Poszliśmy więc po numery startowe i sami zaczęliśmy przygotowania. Nie obiecywałam sobie zbyt wiele bo po raz kolejny, ze względu na zdrowie, odpuściłam treningi. Właściwie przed biegiem trenowałam trzy razy z czego ani razu nie przebiegłam 5km. No genialnie po prostu. Morale na poziomie -20.


Punktualnie o 16 ruszyliśmy. Ludzi było więcej niż w Oleśnicy co zaowocowało szybszym niż zazwyczaj tempem. Poczułam to dosyć szybko w łydkach i zwolniłam. Potem musiałam przejść do marszu i tak sobie truchtałam i maszerowałam do końca. Przed metą szybki finisz, potem medal i kiełbacha. I tak to w sumie było. Wiedziałam, że czas będzie tragiczny. Właściwie to był, ale myślałam że będzie gorzej :D 35:20min to wynik godny pożałowania, ale cóż, są rzeczy których człowiek nie przeskoczy. Tak jak nie da się nadgonić zaległości w nauce języka na dwa tygodnie przed egzaminem, tak nie da się nadgonić treningów w bieganiu. Z tą myślą zaczynam przygotowania do biegu w kopalni, a może wcześniej będzie 6km w Oleśnicy. 

6 września 2012

Czas na nowe biegowe wyzwania

Kręcąc się po Maratonach Polskich szukałam jakichś odległych zawodów, do których mogłabym się przygotowywać. Co prawda poprzednim planem był wrocławski Bieg Solidarności, ale nie przygotowałam się do nich tak jakbym chciała. Rekordu pewnie nie będzie :(

Ale wracając do tematu: kręcę się kręcę- a właściwie klikam i klikam- a tu nagle bach!: Mam! Biorę udział! To jest to!

Może oszalałam totalnie, ale mam ochotę spróbować pobiec 5km w kopalni. W kopalni złota.

O czym mowa? Naturalnie o Biegu po złoto w Złotym Stoku. Zapowiada się ciekawie: trochę pod ziemią, trochę metalowych, śliskich schodów, podbieg, las. Mówiąc krótko: bieg górski, a dla mnie nowe wyzwanie. Podrasowanie treningów- no bo w końcu to bieg górski! Jestem podekscytowana, że od dwóch dni o niczym innym nie gadam.

Wyzwanie jest interesujące na tyle, że już zaczynam trening na schodach - sąsiedzi się ucieszą jak będę pomykać te trzynaście czy tam dwanaście pięter w górę i dół. Dodatkowo zaplanowałam bieg na Ślężę (jakoś w październiku). To miałby być ostateczny sprawdzian, bo Bieg po Złoto ma, a przynajmniej w zeszłym roku miał, limit czasowy (1h). Nie wiem co z tego wyjdzie, ale spróbować muszę, nie chcę czekać kolejnego roku :)

3 września 2012

Nauka języka- sinusoida.

Wbrew pozorom to nie jest żadna metoda, to po prostu obserwacje. 

Czytam różne blogi z BGS w których wiele się pisze o nauce języka. Każdy ma swoją metodę, ale ogólna zasada jest taka żeby mieć plan i się do niego stosować. 

Plany są różne: a to nauka codziennie kilku nowych słówek, a to przerabianie kolejnych lekcji. Ja też miałam taki plan. Niestety nic z niego nie wyszło. No nie potrafię się zmusić do takiego systemu. A może po prostu nie chcę? Może po prostu muszę znaleźć inną metodę?

Ostatnio zauważyłam, że wiele z moich działań można dopasować do sinusoidy: najpierw jest wzrost zainteresowania danym tematem, potem następuje istne apogeum kiedy danej rzeczy poświęcam praktycznie cały dzień chłonąc informację i ucząc się jak szalona. Po jakimś czasie napięcie słabnie i opada, a ostatecznie przechodzi w stan "uśpienia" kiedy praktycznie daną rzeczą się nie interesuję. Przynajmniej do czasu, choć zdarza się również, że definitywnie tracę zainteresowanie. Czy to źle? Do tej pory myślałam, że tak. Teraz już taka pewna nie jestem. Jeśli tracę zainteresowanie bezpowrotnie to oznacza to tyle, że nie sprawiało mi to wystarczającej radości, nie było dla mnie mówiąc najogólniej. A ja lubię jak mi coś sprawia przyjemność. Nie jestem jakąś totalną hedonistką, potrafię się zmusić do niektórych rzeczy, pytanie tylko czy życie polega na ciągłym zmuszaniu się? Nie sądzę.

W związku z tym podstrona Języki trafiła do kosza, bo mam zamiar uskuteczniać moją sinusoidę. Zdaję sobie sprawę z tego, że lepsze efekty osiągałabym ucząc się systematycznie. Niemniej jednak wolę aby sprawiało mi to radość i było efektywne chociażby w tych 50%. Nie lubię tracić czasu na robienie rzeczy, które mi nie sprawiają przyjemności, bo w tym czasie tracę możliwość robienia rzeczy fascynujących. A uważam, że one lepiej wpłyną na mój ogólny samorozwój niż plan na widok którego będę się krzywić.

29 sierpnia 2012

Biografie - pomoc w znalezieniu motywacji?

 Moje ostatnie zakupy książkowe były jasno sprecyzowane: zakupić biografię. Napaliłam się na biografię Stephena Kinga bo:
  • No po prostu uwielbiam tego gościa!
  • S. King ciągle żyje ;)
Nie ukrywam, argument o żywotności był ważny. Czytanie o życiu pisarza w, dajmy na to, dziewiętnastym wieku jest dla mnie jak oderwana od rzeczywistości fantastyka. Ot, ciekawostka przyrodnicza a nie inspiracja. 

Poszperałam i ostatecznie wyszłam nie jest "czystą" biografią bo w książce znalazły opisy filmów, które nakręcono na podstawie książek Kinga (nawet wypisane role, które pisarz w nich zagrał), zestawienie wydarzeń z życia z wydarzeniami na świecie- co naturalnie miało wpływ na twórczość mistrza grozy no i rzecz jasna sama biografia. 

Póki co "utknęłam" na okresie dzieciństwa, szkoły średniej i muszę przyznać że po raz kolejny uświadomiłam sobie jak mam łatwo w życiu. Nigdy nie musiałam zdobywać jedzenia, pracować od nastoletnich lat życia i mimo tego nadal potrafię od czasu do czasu ponarzekać. Choć przyznaję, że już się z tego po części wyleczyłam. Serio, nie mam zamiaru rozpaczać że np. nie mam stu metrowego mieszkania, super bryki czy jakiegoś wypaśnego sprzętu elektronicznego. Mam co mam i dobrze mi z tym. Głodem nie przymieram. Niemniej jednak uświadomiłam sobie że jednak się rozleniwiłam. Niby mam mnóstwo czasu bo nie zapitalam na trzech zmianach w fabryce ale jednak nie wykorzystuję go tak, jakbym chciała. Marnuję cały czas zbyt dużo czasu.

Drugą pozycją z którą wyszłam z księgarni była biografia Tokiena. Przyznaję, poleciałam na ładną okładkę i twardą oprawę (jak zwykle z resztą). Jeszcze nie czytałam, jedynie zaglądnęłam na ostatnie strony z genealogią i zdjęciami. Podejrzewam, że w tym wypadku to będzie biografia w pełnym znaczeniu tego słowa. 

Żółte kartki i mistrz na okładce z fajeczką. No super po prostu. Nie mogę się doczekać kiedy się za nią zabiorę.

Przyznam, że wzięłam biografie pisarzy z konkretnego powodu: nic nie nakręca na pisanie tak jak czytanie o pisaniu. Absurd? Niekoniecznie.

Teraz pytanie do Was: Czytacie biografie? Jeśli tak to dlatego? Po prostu lubicie czy szukacie inspiracji, motywacji, czegoś innego? Piszcie!


20 sierpnia 2012

II Bieg do Pani Fatimskiej - debiut

Najdłużej pisany post w historii bloga.


Dzień przed zawodami

Pomimo że mam godzinę wstawania ustawioną na 7:30, tym razem wyłączyłam budzik. Uznałam że muszę się wyspać dwa dni przed zawodami bo dziś pewnie będę mieć problemy z zaśnięciem. Natomiast dwa dni bez dobrego snu różnie się mogą dla mnie skończyć. Mimo wszystko dystans 5km nadal jest dla mnie pewnym wyzwaniem. Wszystko musi pójść zgodnie z planem. 

Dziś już nie zamierzam trenować, no chyba że wyjdę na tak zwany "szybki kilometr", ale wątpię. Ostatnio na treningu mój kręgosłup znowu się buntował przez co z zaplanowanych 60 minut biegu zrobiłam tylko (aż?) 40. Na zawodach pewnie bym dotrzymała do tych 5km (niewiele mi brakło) ale nie chciałam się przeciążać przed zawodami.

Dzień zawodów

Szybkiego kilometra nie było, nie mogłam się na niczym skupić z nerwów więc dałam sobie spokój. Problemy z zaśnięciem były, spałam tylko cztery godziny. Rano zrobiliśmy z Dziubdziusiem zakupy i pociągiem dostaliśmy się do Oleśnicy. Mieliśmy mnóstwo czasu więc się na kawkę załapałam.

Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce startu, zapłaciłam wpisowe, otrzymałam numer startowy, paczkę chrupek kukurydzianych, dyplom uczestnictwa, talon na żarełko i plan miasta. Zaczęłam się rozglądać i widząc biegaczy biegających tu i tam zrobiło mi się źle. "Może ja też powinnam?" kołatało się w głowie, ale szybko mówiłam sobie, że zawody to nie jest czas na eksperymenty. Jedni robią tak, ja robię tak i tego mam się trzymać.

Punktualnie o 14:15 ruszyliśmy i się zaczęło ;) Biegacze wyrwali do przodu. Zostało kilku zawodników nordic walking, potem ja a potem znowu nordic. Tak, przez ponad połowę biegłam ostatnia z ostatnich :D Ale spokojnie, w pewnym momencie myknęłam NW potem kilku biegaczy i koniec końców ukończyłam bieg szesnasta (na 18 osób :) co ważne nie było bo i tak treningowy czas pobiłam o prawie 2 minuty. Czyli ostatecznie z czasem 33:54 zabrałam się za bigos i do domu.

Pierwsze zawody za mną, numer startowy wisi na ścianie a ja szykuję się do kolejnych zawodów (tym razem Wrocław) i ukończeniu "piątki" w 30 minut.


10 sierpnia 2012

Bariera złamana.

Już w tę środę stanę na starcie swoich pierwszych zawodów. Bieg odbędzie się na (pi razy oko) tej trasie. W jedną i drugą stronę. Pętli nie będzie.

Zaczynam się denerwować. Forma jest niezła, szału nie ma i nie będzie, za mało trenowałam żeby pobiec to dobrze, ale nie przewiduję jakichś większych komplikacji. Mam tylko nadzieję, że nie będzie lało.


Wyświetl większą mapę

Natomiast dziś przekroczyłam barierę psychologiczną. Założenie treningu było proste: biec mega wolno ale przez 40 minut. Biegło się fantastycznie, lek przeciwalergiczny zadziałał śpiewająco (ach! ten doping), myślenie o tym jak stawiam stopę zaowocowało tym, że łydki bolały ale kolana już niezbyt. Jednym słowem jest postęp. A bariera? Ano pierwsze 40minut bez przerwy i zarazem moje pierwsze przebiegnięte 5km. Bez marszobiegów, można klaskać ;)

Biegłam naprawdę wolno, choć średnie tempo 6,55min/km to jak na mnie i tak szybko. Taki paradoks: niby wolno ale szybko. Nieważne. Ważne jest to, że po przebiegnięciu 5,78km miałam ochotę dobić do dyszki. Ale nie, nie chcę się przeciążać przed zawodami. Na dyszki przyjdzie jeszcze czas. Nie wiem czy to endorfiny, czy jakie licho ale mam ochotę biegać, skakać, śpiewać i tańczyć. Z resztą dziki taniec zdobywcy wykonałam już po zatrzymaniu Endo. 

Natomiast jeśli chodzi o moje blokady to działają bezbłędnie. Wstaję rano i ruszam do pracy już przy śniadanku i kawce/herbatce. A jeszcze do niedawna nie wyobrażałam sobie poranku bez serialu czy innego czasoumilacza (zabijacza?). Nie mówię, że mi to pasuje w 100% bo jednak kawka i serialik czy inny Wizaż ma swój urok, ale cóż, moja wina. Jakbym się od początku do roboty wzięła to nie musiałabym stosować takich metod. Rescue Time pokazuje produktywność na poziomie ponad 90%, więc duma jest. Choć efekty na razie marne. Dwa dni grzebania się w nic nie wartych dla mojej pracy artykułach i tylko pół strony więcej (dziś moje poszukiwania przyniosły jakieś rezultaty).

7 sierpnia 2012

Czas na radykalne środki.

Jestem mistrzem oszustwa. Oszukuję samą siebie, że coś robię, że przecież wejście na chwilę na daną stronę nic nie znaczy, bo tyyyle zrobiłam. Tak nie jest. Jest sierpień, magisterka ma ledwo 13 stron, jestem na siebie wściekła i jednocześnie bezsilna. Czuję się jak egzemplarz wybrakowany, leniwy, totalnie do niczego. Znowu wielkie plany legły w gruzach. Muszę wziąć w końcu dupę do pracy. Nie ma zmiłuj!! Poprosiłam Dziubdziusia żeby zablokował kilka stron. Tak po prostu: od 7 do 21 zostały wyłączone następujące strony:

  1. Wizaż (pożeracz czasu numer 1)
  2. Facebook
  3. Kwejk
  4. Demotywatory (żeby nie kusiło)
  5. YouTube (żeby nie kusiło)
  6. Pudelek (tak, nawet po to sięgałam z "nudów")

Lista może ulec zmianie jeśli zacznę za bardzo kombinować. Po prostu: muszę się sprężyć i koniec. Być może tego typu drastyczne środki będę musiała stosować do końca życia. Trudno, ważne żeby zadziałały.

5 sierpnia 2012

Czuję, że żyję.

Nic tak nie działa na moje samopoczucie jak sprint. Jasne, dłuższy bieg też daje satysfakcję, szczególnie kiedy przebiegam dystans szybciej niż poprzednio, albo za jednym zamachem (co jeszcze w przypadku mojej piątki miejsca nie miało :), ale nie ma to jak sprint. To uczucie, kiedy się rozgrzewam, ustawiam i ten krótki moment kiedy wyciągam nogi przed siebie jak tylko się da, ręce pracują, w pewnym momencie zaczynam czuć charakterystyczne ciepełko i lekkie pieczenie - no bajka. A potem jest cisza. Kilka głębszych wdechów, marsz na "miejsce startowe" i znowu! Historia się powtarza. I tak kilka razy. A w domu? W domu czuję się tak, jakbym przerzuciła tonę żelastwa na siłowni. Jednym słowem: dobrze.

Sprinty są dla mnie rewelacyjną alternatywą. No i póki co jest to poziom na którym nie czuję się jak totalny żółw i człowiek z kondycją wynoszącą zero. Szybkie biegi od zawsze dobrze mi szły. No może nie na poziomie olimpijskim, ale kiedy w gimnazjum podczas biegania na 400m/600m (matko, teraz biegnę ok. 2km bez przerwy!) byłam ostatnia (lub gdzieś w okolicach szarego końca), to na sprincie byłam druga i nikt nie miał możliwości mnie zastąpić na srebrnej pozycji. 

Teraz jestem mądrzejsza. Znam swoje błędy z młodości. Jakoś nikt nie potrafił mi powiedzieć, że to nie o to chodzi żeby lecieć na złamanie karku na początku biegu dodatkowo dysząc jak lokomotywa. Nikt nie powiedział to i wyniki były słabe. Czasami zastanawiam się czy gdybym wtedy wiedziała to co dziś wiem, to czy byłoby inaczej? Pewnie przede wszystkim nie przechodziłyby mnie ciarki na dźwięk "dziś biegamy na 600m". 

Źródło
A tak na marginesie: Przygotowania do zawodów trwają. Pytanie do których? Naturalnie bieg w Oleśnicy jest najbliżej, ale moja forma nie jest najlepsza no i nie wiem czy w ogóle wystartuję (mój organizm lubi mi płatać figle ;). Natomiast zawzięłam się na bieg Solidarności we Wrocławiu. Więc zasadniczo do niego trenuję, a bieg oleśnicki traktuję jak pierwszy sprawdzian. Głównie psychiczny. Mam nadzieję, że uda mi się wziąć w nim udział.

30 lipca 2012

Wraca bo biegania i blogowania.

Ten miesiąc był ciężki. Głównie pod względem fizycznym. Kilka wypraw w góry, średnio co 2-3 dni po ok. 20km wykańcza. Organizm to nie maszyna ale kiedy się chce wykorzystać urlop w pełni trzeba być twardym. To spowodowało, że bieganie zeszło na dalszy plan. Cholernie było mi przykro, ale wiadomo, nie da się zrobić wszystkiego. Jeśli stopy są obolałe, a wiesz że dzień później znowu wyruszasz w trasę, nie możesz sobie pozwolić na dodatkowe wycieńczenie organizmu. Z resztą pod koniec tego istnego maratonu moje ciało zaczęło się buntować. Mogłam spać wszędzie (no dobra, nie w autobusie, ale na stojąco już tak) i długo. Stopy bolały nawet jak nie dotykały ziemi. Wstawało się coraz ciężej, ale chodziło jakby łatwiej. To plus.

Śpioch w pociągu

Dodatkowo przyplątały się korzonki. Nic nowego, mam z tym problem w sumie od dawna. To również przyczyniło się do przerwy w bieganiu. W końcu ciężko jest biegać, kiedy nie można ruszać głową :D Ale nie ma tego złego. Po górach kondycja się poprawiła, więc myślę że bieganiu wyjdzie to na dobre. 

A co robi biegacz, kiedy nie może biegać? Chodzi po sklepach :D W związku z tym w mojej szafie zagościły legginsy za kolano, które kupiłam w TK Maxx (jakaś firma/firemka? Morera, zna ktoś?, przyznam że nigdy tyłek nie wyglądał tak dobrze :) 
Drugim zakupem była bluza na chłodne dni z Kalenji. Wygrzebana na dziale męskim, bo wybaczcie ale płacić 69zł za bluzę damską, kiedy mogę mieć niby-męską za 29zł? Nie ze mną te numery drogi Decathlonie :D Z resztą pewnie inne panie również metką się nie przejęły bo małych rozmiarów było zdecydowanie mniej niż innych.

Plan treningowy również uległ zmianie. Zawody w Oleśnicy (mam nadzieję, że zdrowie pozwoli wystartować) traktuję jako debiut i przygotowanie do zawodów we Wrocławiu. W związku z tym trochę go zmodyfikowałam. Więcej w zakładce Zawody.

16 lipca 2012

Spóźniona relacja: Janowice Wielkie- Kowary - Budniki

Widok na Kowary i Śnieżkę

Miałam zdążyć przed wyprawą na Śnieżkę. Miałam, ale nie zdążyłam. Dlatego nadrabiam i zapraszam na relację  dwudniowej wycieczki z Janowic Wielkich do Kowar, a następnie do Budnik.

Znowu musieliśmy wcześnie wstać, żeby się dostać na pociąg do Jeleniej Góry. Stawiliśmy się z Dziubdziusiem punktualnie, kupiliśmy bilet i czekamy na Górołaza. Stoimy, czekamy a chłopaczysko się nie zjawia. Mam pewne deja vu, kiedy to w listopadzie czekaliśmy na niego na Dworcu PKS i ostatecznie my wsiedliśmy, natomiast Górołaz musiał pędzić na pociąg żeby do nas dojechać. 

Dziubdziuś dzwoni, żeby się dowiedzieć co i jak. Kiedy się dowiedziałam gdzie utknął nasz szanowny kompan, przodownik i po prostu 1/4 Rat Teamu, to wiedziałam że plan nie wypali. A był ambitny:
Zamek Bolczów
  • Janowice Wielkie - Zamek Bolczów
  • Skałki Krowiarki - Fajka
  • Fajka - Przełęcz Rudawska
  • Przełęcz Rudawska- Skalnik i do Kowar na nocleg
 Niestety, Górołaz spóźnił się dosłownie o włos. Pociąg odjechał a następny mieliśmy za jakieś dwie godziny. Pojechaliśmy więc do Górołaza na kawkę. 

Na drugi pociąg się nie spóźniliśmy i dojechaliśmy do Janowic. Stamtąd znanym szlakiem do Zamku Bolczów a potem w dół do Krowiarek. Robactwo nie było tak uciążliwe jak ostatnim razem, ale nie obyło się bez psiuka przeciw kleszczom i komarom. Z resztą z tym nie ma żartów, zawsze przed wejściem do lasu czy innych chaszczy się psikamy.

Fajka
Kiedy dotarliśmy na Fajkę, Górołaz i Dziubdziuś poszli się wspinać, a ja mogłam w spokoju oddać się konsumpcji. Nogi już dawały znać, że żyją i są w stanie odczuwać ból, więc zastanawiałam się co będzie dalej. W końcu drugi dzień chodzenia był przed nami. Z braku czasu podjęliśmy decyzję o zejściu ze szlaku. 

W Kowarach mieliśmy umówiony nocleg w Gospodarstwie "Zacisze". Teraz będzie garść nieopłaconej reklamy:
Jeśli macie zamiar nocować w Kowarach, w spokojnym miejscu na dosłownym zaciszu- uderzajcie w tamto miejsce. Gospodyni jest przemiła, pokoje komfortowe i niedrogie. Dodatkowo jest to świetna baza wypadowa. Stamtąd chwila moment i jesteście na szlaku czy to na Przełęcz Okraj czy na Wołową Górę, Rudnik albo Kowarską Czubę. No i ten prysznic z hydromasażem! Nie ma nic lepszego niż ulżyć plecom po całym dniu z plecakiem. Można ewentualnie pomoczyć się w wannie. Do wyboru.
 Drugiego dnia dołączył do nas ostatni członek drużyny i wyruszyliśmy do Budnik. Troszkę zboczyliśmy ze ścieżki przez co zamiast żółtym szlakiem popędziliśmy pomarańczową ścieżynką. Może to dobrze, bo do Budnik i z powrotem nie szliśmy tym samym szlakiem. 


Drzewo - przy strumieniu (Budniki)
Do osady dostaliśmy się stromym zejściem. Mnóstwo kamieni, stopy tego nie lubiły ale daliśmy radę. Mogliśmy się wygrzać nad strumieniem z czyściutką, lodowatą wodą. Teraz pora na kawałek historii:
Budniki były osadą, gdzie ludzie pędzili prosty (no może nie do końca prosty) górski żywot. Mieszkali tam do czasu, aż pewien hrabia nie uznał, że przez te górskie osady ciężko mu się zbiera pieniążki. W związku z tym zarządził ich likwidację. Budnikom się naturalnie oberwało ale ludność i tak zaczęła się tam ponownie osiedlać. Po drugiej wojnie światowej w części domów zamieszkali studenci Politechniki Wrocławskiej i Uniwersytetu, którzy m.in. po pobytach w obozach koncentracyjnych mieli odzyskać zdrowie i kondycję. Koniec końców z osady zostały ruiny.
Bardziej zainteresowanych historią Budnik odsyłam na stronę pasjonatów osady. Muszę się przyznać, że my ruiny ominęliśmy. A że padnięta byłam to postanowiliśmy ich poszukać jak wrócimy w tamto miejsce kiedy indziej. 


Ostatni przystanek - za Budnikami


Taki zachód słońca nas żegnał

Paskud nie dał mi pospać.

13 lipca 2012

Szybki rozluźniacz - prawa Murphy'ego a bieganie

Wygrzebane z The Runiverse. Moje bieganie zawodowe nie jest, ale już zaczynam dostrzegać niektóre prawidłowości. To o wietrze albo o mijaniu kogoś (w moim przypadku będzie to przystojniak) kiedy akurat idę sprawdza się w 100%. U Was się sprawdza?


12 lipca 2012

Podsumowanie tygodnia - przygotowania do zawodów

Do planu z poprzedniej notki podchodziłam dość sceptycznie. Nie wiem, tak już jakoś mam że jak widzę gotowy plan (obojętnie czy zrobiony przeze mnie czy nie) to czuję potrzebę niestosowania się do niego. Dowód na to, że nienormowany czas pracy to jest to czego potrzebuję. 

Jednak słowo się rzekło, a do zawodów wcale nie tak dużo czasu, więc wzięłam się za siebie.

Dzień pierwszy poszedł gładko, następny też. Lubię przerzucać żelastwo, więc ćwiczenia z ciężarami przyjęłam radośnie. Mój tyłek też, choć czułam że mam na czym siedzieć. W środę miałam biegać, ale moje kolano podpowiadało, że to nie jest dobry pomysł. Miało rację. Akurat w momencie w którym byłabym dosyć daleko od domu rozszalała się ulewa z piorunami i krupami włącznie. Poczułam się jak starowina bo jak tylko ulewa przeszła to kolano przestało boleć. Ki czort? Reumatyzm? Nieźle...

Dziś poszłam biegać już bez przeszkód, ale zadowolona nie jestem. Słaby dystans (2,5km) ale chociaż tempo jak na mnie dobre (7 min/km). W sumie dobrze się złożyło, że taki dystans krótki bo pogoda znowu zaczyna się psuć. Jutro pewnie nie pobiegam, choć kto wie, a w sobotę planujemy atak na Śnieżkę, więc uznam że trening siłowy będzie zaliczony. :D

A z takich nie-biegowych informacji spieszę donieść, że zaczęłam pisać magisterkę i mam 3,5 strony. Czuję że do 10 dziś dociągnę.

Po takich ścieżkach sobie biegam (tu jeszcze świeciło słońce)

A przed tym uciekłam - i już widzę, że pioruny się wiją.


9 lipca 2012

Przygotowania do zawodów...

... czas zacząć! Właściwie to nadal nie wiem czy wystartuję, cały czas się waham. Niemniej jednak postanowiłam się przygotować. Zobaczymy jak pójdą treningi w tym i następnym tygodniu to ostatecznie zdecyduję. Nie liczę na wynik, chcę po prostu spróbować swoich sił. W końcu inaczej się biega po odludziach, a inaczej z innymi ludźmi :D

Trening robię według schematu:


TYDZIEŃPON.WT.ŚR.CZW.PT.SOB.ND.
IMB 15minSMB 15minSMB 20minSMB 20min
IIodpMB 20minSMB 25minodpSMB 25min
IIIodpMB 25minSMB 30minodpSMB 30min
IVodp20min BS25min BodpS30min B
Vodp30min BS30min BodpS35-40min B
VIodp30min BSodp20min Bodp5K-START



Zaczerpnęłam go z tej strony i trochę jestem zmuszona go zmodyfikować, ale myślę że dam radę.

A więc do biegu... resztę znacie :)

2 lipca 2012

Podsumowanie czerwca i plany na lipiec

 Nie wyszło zbyt spektakularnie. Punktów w planie było 6, zrobiłam 2 (33%). Słabo strasznie, ale jest wymówka: po pierwsze sesja. Za każdym razem gdy zabierałam się do innych czynności, miałam wyrzuty sumienia, że nie robię nic do sesji. 
  Ze sportowych zaliczeń widzę: przebiec 3,40km ciągłym biegiem. No cóż: nie biegam 3,40km bez przerwy ale marszobiegiem "załatwiam" 5km. Myślę, że to i tak nieźle. Tak poza tym:


   Dodatkowo w moim życiu pojawiło się coś co może wykiełkować w jakąś pasję. Naturalnie chodzi o wyprawy, które zaczynają coraz bardziej zajmować mój umysł, ręce (dzięki Wam bogowie za kijki do trekingu!) i nogi, w związku z czym nowe cele pewnie się pojawią.

Natomiast plany na lipiec wyglądają następująco:

JĘZYKOWO:
  • Opanować lekcje 1-5 z książki "Barbajorgos" 
  • Opanować lekcje 1-3 "Czeski dla początkujących"
  • Przygotować listę 20 słówek (czeski) o tematyce: jedzenie i się ich nauczyć 
SPORT:
  • Przygotowania do zawodów w Oleśnicy (5 km)- polepszyć czas.
  • Zdobyć Śnieżkę
  • Przejść fragment Głównego Szlaku Sudeckiego (plan bardzo elastyczny, zależy od reszty drużyny)
INNE:
  • Zebrać materiały do pracy mgr (w sierpniu zamykają bibliotekę)
  • Nauka na zaliczenia na wrzesień (przetłumaczyć jeden tekst i nauczyć się 3 stron drugiego)
  • Uporządkować "mieszkaniowy burdel" czyli Generalne Porządki
  • Akademia PARP dokończyć kurs i zacząć kolejny

27 czerwca 2012

Kierunek: Rudawy Janowickie



     Zaledwie tydzień temu wybraliśmy się na wyprawę. No prawie tydzień temu bo w piątek. Plan był ambitny, zrealizowany w pełni. Nogi obolałe potrzebowały masażu, ale w kolejny piątek ruszamy znowu i nie straszny nam deszcz! A zaczęło się wręcz banalnie.

Śnieżka

      Punktualnie o 6:30 stawiliśmy się na Dworcu Głównym we Wrocławiu. Pięknie odnowiony, więc szliśmy rozglądając się na boki- jak w jakimś muzeum.
   Stoimy w kolejce, ludzi multum, wielu z plecakami. Jeszcze tylko mała nieprzyjemność ze strony czytelników pewnych gazet, którzy postanowili swoją wycieczkę organizować pod kasą („Przecież się musimy zorganizować!”), ale zdążamy na pociąg do Jeleniej Góry. W sumie ledwo, ale bieganie robi swoje, więc dajemy radę.
      Wielkiego ścisku nie ma, siedzimy w przedziale w następującym składzie: nasza czwórka i chłopak, który w połowie trasy wysiadał więc przedział nasz. Śmiejemy się, robimy zdjęcia stacjom, kolega na lekkim kacu przysypia (ech... amatorzy ;).

To nie Śnieżka, nie wiem cóż to :)
    Studiujemy trasę. Chcemy dotrzeć do Janowic Wielkich, a stamtąd do Zamku Bolczów i Kolorowych Jeziorek. Znajomy (zapalony górołaz) stwierdza, że lepiej żebyśmy wysiedli wcześniej to nie będziemy się musieli wracać do jeziorek.
     -To kiedy w końcu wysiadamy? – Pytam po chwili. Górołaz się wychyla i krzyczy:
     -Już!
     Rzucamy się do drzwi. Dopadłam ich pierwsza ale korba nijak nie chciała się przekręcić. Górołaz się dopycha i otwiera drzwi, ale pociąg już rusza.
    -Skaczemy? – patrzę na niego jakby zgłupiał. Nie dość, że aparat przy pasie to jeszcze nie ma nas dwoje ale czworo.
    -Nie, coś ty. – Decyzja zapadła, stajemy więc przy drzwiach i się zaśmiewamy.
    Po chwili wysiedliśmy w Janowicach i w drogę (po drodze zahaczamy o sklepik spożywczy przy dworcu: jagodzianki palce lizać!).
Zamek Bolczów
    Pierwszym większym przystankiem są ruiny Zamku Bolczów. (ok. 560 m n.p.m.). Rewelacyjne miejsce. Do środkach wchodzimy przez kładkę na suchej fosie i zaczynamy chodzić, rozglądać się. Tu jakby stara studnia, tam jakieś schody.
    Wchodzimy na szczyt i mamy przed sobą górską panoramę. Wrażenia niezapomniane, ale idziemy dalej bo do jeziorek daleka droga. Muchy „idą” razem z nami. Jest dosyć ciepło i w lesie mnóstwo tego lata. Górołaz przystaje na moment i wokół niego, jak jakiś rój, latają paskudy. Śmieję się z niego, że wygląda jak Władca Much, pomimo tego że sama pewnie nie wyglądam lepiej. Żeby nas nie wkurzały bardziej nie zatrzymujemy się za często na dłuższe odpoczynki. Wyjątkiem był przystanek skąd było widać Śnieżkę i nawet śnieg w okolicy (sic!).

Uranówka ;)

     Po pewnym czasie wychodzimy z lasu, muchy
nam odpuszczają, a oczom ukazuje się łąka pełna łubinu. Pierwszym moim skojarzeniem były angielskie wrzosowiska. Coś pięknego. Natykamy się nawet na gąsienicę-giganta (ok. 7 cm miała!) którą „przeprowadzamy” przez jezdnię przy okazji się naśmiewając, że jest „pędzona na uranie” (niedaleko Janowic Wielkich znajduje się, już teraz wieś, Miedzianka, gdzie miał być wydobywany uran).



Zielony Stawek
     W końcu na miejscu! Jest pierwsze jeziorko! Dobiegam szczęśliwa, lecę, pędzę a tu... kałuża. No, O.K. Niech będzie, nawet to ładne: w dole- gdzie się udajemy- jest sobie sadzaweczka i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że miał to być Zielony Stawek (ok. 730 m n.p.m.) . I naprawdę wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że nie był zielony. W pierwszej chwili przemknęło mi przez myśl, że to może to Żółte Jeziorko co to miało być wyschnięte. Ale nie. Zielone. Połazili? Porobili zdjęcia? To dawać w drogę!







Niebieskie Jeziorko
    Następny przystanek: Niebieskie Jeziorko (ok. 635 m n.p.m.), które okazuje się być... zielone. Zaczynamy się zastanawiać czy tabliczek nie pisał jakiś mężczyzna. Ale jeziorko niczego sobie: w zagłębieniu, dosyć duże, woda aż krzyczała: Wskakuj! Na co czekasz?! No to jeszcze jedno: purpurowe. Jako że ja zamykałam cały ogonek, do jeziorka jako pierwszy doszedł Górołaz i już mi mówi:
   – Nie będziesz zadowolona. – Ja coś mruczę w stylu: „A co? Znowu żółta breja?”. Niewiele się mylę. Jeziorko ma jakiś taki żółty odcień, znajduje się w dole, ale i tak jest ładnie. Warto dodać, że po raz kolejny uciechy dostarczyła nam tablica informacyjna na której było napisane, że woda ma cierpki smak i ph=3. Nie ma problemu, każdy ma swoje gusta smakowe, ale wiecie: Mamo, tato wolę wodę. Zwykłą, bez dodatków siarki ;) Skrzywienie z czasów chemii, nic nie poradzę.

Czerwone Jeziorko
     
     Po opuszczeniu lasu na dobre, udajemy się aż do Ciechanowic, gdzie czekamy na pociąg do Wrocławia przy dźwiękach piosenki „Chłop z Mazur”. Wiadomo, weselicho. Nawet nam przemknęło przez głowę, że jeśli pociąg nie przyjedzie to wbijamy na zabawę. Ale nie, jedzie. Pakujemy się więc z naszymi obolałymi kończynami do przedziału i zasypiamy. W końcu przed nami 2,5 godziny drogi.


   Tak naprawdę domyślamy się, że kolory jeziorek są uwarunkowane pogodowo. Być może jeśli popada (albo nie) kolory się zmieniają. Nie wiem, nie znam się, zarobiona jestem. Ale nie żałuję. Zrobiliśmy ponad 20km w prawie 9h. Dla mnie to dużo.

   
     Za tydzień planujemy kolejną wielką wycieczkę na trasie: Janowice Wielkie- Kowary- (Śnieżka) Karpacz, więc, jeśli też macie zamiar być w tamtych okolicach to być może się na siebie natkniemy.














Kliknij na zdjęcia, żeby powiększyć.

20 czerwca 2012

O tym jak biegłam po personal best

Źródło
 Za dużo się tego nazbierało. A nic tak nie motywuje jak sukcesy innych ludzi. To znaczy nie zawsze. Czasami sukcesy innych nas dobijają. Tym razem było jednak inaczej.

 Brat Dziubdziusia biega. Z resztą Dziubdziuś też biega, ale często ze mną przez co nie może się pochwalić jakimiś wynikami na poziomie ;) Jak biega sam to jest inaczej, ale biega bez psa na smyczy (czyt. GPS z Endomondo) więc muszę mu jedynie wierzyć na słowo. W każdym razie Brat Dziubdziusia po kupieniu nowego telefonu, postanowił wejść w świat Endomondo, przy okazji rozwalając mój świat na kawałki. 
 Po pierwszym biegu nawalił PB (personal best - przyp. Autorka ;), że aż mi się wstyd zrobiło że u mnie to tylko nędzny Test Coopera, 1km i 1 mila. A ja? Nie dość, że czasami zawzięta to jeszcze nie lubię jak mi się "obcy panoszą". Ustaliłam więc że pobiegnę 5km gwarantując sobie PB na tym dystansie. 

 Dupsko zebrane w troki więc zaczynamy, jest dobrze choć duszno strasznie. Niby jakieś krople z nieba poleciały, ale tylko postraszyły dzieci i starców. Dodatkowo dostałam też pewną dawkę dopingu od pieska, który jak to stwierdziła właścicielka z uśmiechem: "Nie gryzie, tylko dopinguje biegaczy." Sympatyczna kobieta i piesek. Faktycznie, ledwo się zbliżyłam sierściuch mnie niuchnął i "olał ciepłym moczem". 

 Dobiegłam do standardowego miejsca i miałam zagwostkę: co dalej? Przecież nie będę biegać wahadłowo jak wariat, a tu ponad połowa dystansu przede mną. Podjęłam jednak męską decyzję i uznałam, że po chaszczach biegać nie będę ale zrobię to na zasadzie: trochę tu, trochę tam i się metry uzbierają. 


Podsumowanie, czyli dlaczego to właśnie do mnie mruga piesek z powyższego zdjęcia? 

 Dystans zaliczyłam: piękne 5km jawi się na mej endomondowej stronce. Dodatkowo (co jest dla mnie największym sukcesem) poprawiłam swój czas na 1km i to aż o minutę! Nie wiem jak to zrobiłam, ale zaczyna to wyglądać przyzwoicie. Ogłaszam więc, że nie próbujcie mnie gonić na tym dystansie, chyba że zaliczacie go w mniej niż 6:55min. Żartuję. Nadal jest słabo, ale przynajmniej uzyskałam kapkę motywacji.


19 czerwca 2012

I chcę i się boję.

    Co prawda zamiast rozmyślać powinnam siedzieć na tyłku, tłumaczyć tekst i pracować nad magisterką, ale tak to już jest że jak coś zaprzątnie mój umysł, to nie mogę się skupić na innych rzeczach. Przynajmniej dopóki nie domknę jakiegoś rozdziału. Ostatnio trafiłam na grafikę:


   W związku z tym zaczęłam się zastanawiać: o czym myślę codziennie? Bez czego tak naprawdę nie mogę żyć? Do głowy przyszły mi dwie rzeczy:
  1. Pisanie
  2. Fotografia
   Być może jest to sztampowe, ale nic nie poradzę że obie te rzeczy skutecznie potrafią mnie zająć na wiele godzin. Nawet się nie zorientuję kiedy tylko jeden artykuł zamienia się w trzy godziny ciągłego siedzenia. Chciałabym się tak wkręcić w pisanie magisterki, ależ bym chciała. 
  Co prawda tylko jedną z tych rzeczy planuję się zająć zawodowo, ale kto wie? Nie jestem w stanie przewidzieć tego co nadejdzie. W końcu każdy dzień przynosi jakieś niespodzianki. Zabawnie te moje przemyślenia zbiegły się z postem Pawła o resecie. Jest to pewnego rodzaju reset. Mam plan, który zaczyna nabierać kształtów. Mam projekt, który zamierzam uruchomić po obronie. Tak naprawdę to czas pokaże co z tego wyjdzie. Ja jedynie mogę się ograniczyć na dążeniu do celu. Choć nie jest to znowu tak wielkie ograniczenie.

A czego się boję?

Tego czego wszyscy: porażki. Ale z drugiej strony wiem, że porażki są pewnym sygnałem. Oznaczają po prostu że próbowałam. Co prawda nie wyszło ale brak działania jest jeszcze gorszy.

Tak mi się przypomniało (tak, wiem kolejny banał ;)

"Czarodziejka zawsze działa. Źle czy dobrze, okaże się później. Ale trzeba działać, śmiało chwytać życie za grzywę. Wierz mi, malutka, żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, choć niekiedy przynoszą smutek i żal, nie żałuje się."
Wiedźmin, A.Sapkowski

14 czerwca 2012

Run for it!



Mam swój mały, osobisty sukces. Tyle rozmyślania, obaw aż w końcu powiedziałam sobie "Nie! Dosyć tego!". Dodatkowo w momencie w którym miałam już buty do biegania na nogach, nie było odwrotu. I tak oto zaczęła się moja droga przez mękę.

Początkowo było dobrze. Zawsze jest. Mam wtedy tyle energii, że czuję jakbym miała przebiec kilometr w minutę. To dobry moment na ćwiczenie silnej woli. Dużo jej trzeba mieć, żeby nie rzucić się do biegu jak Forest Gump: Biegnij, Forest, biegnij!

Potem przyszedł czas na kryzys: moja głowa, tradycyjnie przepełniona wieloma myślami, tym razem miała  jedną: "Oj źle się oddycha, sama tu jesteś, może wystarczy na dziś?" Całe szczęście biegałam z Endomondo więc świadomość, że znowu mi kumpela na fejsie da popalić za słaby wynik, pomogła w przezwyciężeniu kryzysu. 

Ostatnio trafiłam na grafikę: czego nie publikuj na fejsie. Tam było o publikacji sportowych wyników. Szczerze? Mam gdzieś, że niektórych nie interesują moje wyniki. Jest taka fajna opcja: "nie subskrybuj postów z kategorii ..." i wszystko gra. Ja mam motywację, inni mają spokój.

Skoro już jestem przepełniona energią i dobrym, humorem to pochwalę się, że zakończyłam dwa moduły Akademii PARP:
  • Proces planowania marketingowego
  • Zarządzanie marką

Jest super, czas na przygotowania do meczu!

12 czerwca 2012

Biegać, nie biegać?


 Jestem na siebie zła. Bardzo zła. Zamiast iść, ruszyć tłuste dupsko to siedzę i rozmyślam nie wiem nad czym. A, tak:
  • najpierw śniadanie
  • potem trzeba było zrobić prasówkę (tu nie mam żalu)
  • potem kawka
  • teraz zabrałam się za tłumaczenie, które zawaliłam wczoraj
 Wypadałoby odbyć bieganko, bo na zeszły miesiąc (szczególnie podnoszenie ciężarów) to żal patrzeć. A tu kolejna wymówka: a bo to już późno, bo to będę musiała włosy umyć przed meczem, a schną 3h. Coraz bardziej jestem zła na siebie i swoje lenistwo. Chyba czas pobiegać.

Rezultat:

Zamiast biegania wybrałam ciężarki, dobre i to.


11 czerwca 2012

Po urlopie - plan dnia #4

Chcąc nie chcąc miałam w zeszłym tygodniu urlop. Całe szczęście, że z naszej dwójki to ja wyglądam na pretendenta do pracy w domu. Gdyby Dziubdziuś miał taką formę zatrudnienia to chyba musielibyśmy być jakimiś dziedzicami, którzy nie przejmują się zarobkami.



Dziś już jest jak dawniej. Odzwyczaiłam się co prawda od wczesnego wstawania, ale mam nadzieję że rytm dnia wróci do normy w ciągu tego tygodnia. Żałuję trochę, bo argument "przecież nie muszę wstawać, jeszcze godzinkę pośpię" zaczął znowu na mnie działać, a nie działał przez ponad miesiąc. Trudno. Najwyraźniej jestem osobą, która będzie się musiała całe życie kontrolować. Jak jakiś leniuch-nałogowiec ;)

W związku z uporządkowaniem harmonogramu czas na plan dnia numer 4:

  1. Przetłumaczyć stronę na zaliczenie
  2. Magisterka- przerobić przynajmniej 6 stron
  3. Akademia PARP - 1 lekcja
  4. Skończyć plan opowiadania
  5. Skończyć mapę myśli dot. bloga


Kawka z syropem migdałowym, śniadanko z kiełkami rzodkiewki i do roboty mili państwo!

10 czerwca 2012

Keep calm and... MAGISTERKA!

Był taki czas, spokój, nic się nie dzieje. Trochę na to za późno, czas ruszyć do pisania magisterki. 
Niestety, jeśli mam zamiar się obronić we wrześniu (a mam) to trzeba ruszyć cztery litery do roboty.


ShareThis